sobota, 21 marca 2015

...

Bardzo Was przepraszam, że prawie nic tu nie dodaję, ale na razie nie mam weny i nie wiem o czym pisać. Jak do tej pory przychodziło mi to z łatwością, tak teraz nie mogę skleić ani jednego zdania ;-; Sama nie wiem dlaczego tak się dzieje.
Przepraszam Was

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 3. Niespodzianka

Następnego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Wyszłam z pokoju jeszcze w piżamie i skierowałam się do kuchni. Mama robiła naleśniki:
- Cześć mamo - powiedziałam zaspana.
- Cześć córeczko. Co tak wcześnie?
- Sama nie wiem. Mamy jakieś plany na dzisiaj?
- Idę z tatą do kina, potem na kolację. Mam rocznicę.
- Aha. Dobrze, czyli mam cały dzień dla siebie?
- Tak kochanie. Proszę. - postawiła przede mną talerz z naleśnikami. - Smacznego, my się szykujemy i wychodzimy.
- Dobrze, pa. - powiedziałam i zaczęłam jeść. Byłam strasznie zmęczona. Gdy zjadłam, wróciłam do pokoju i położyłam się jeszcze na chwilę. Obudziłam się godzinę później. Przebrałam się, uczesałam i umyłam zęby. Byłam sama w domu. Postanowiłam gdzieś wyjść, nie chciałam siedzieć w pustym mieszkaniu. Tak więc, chwilę później szłam chodnikiem. Poszłam na przystanek i pojechałam na stare miasto. Dotarłam o godzinie 13 i zaczęłam się szwendać. Głupio się tak samemu chodzi. Rozmyślałam w ciszy. W pewnym momencie zadzwoniła moja komórka. To była Maja. Odebrałam i chwilę rozmawiałyśmy. Rozłączyłam się i powoli szłam na przystanek by wrócić do domu. Umówiłam się z Mają o 15 u mnie. Miałyśmy zjeść obiad i jechać do stajni. Przyjechał autobus i wsiadłam.
   W domu byłam o godzinie 14:30. Odgrzałam sobie w mikrofalówce wczorajszą pierś kurczaka i ugotowałam ryż. Zjadłam, poszłam do pokoju i przebrałam się. Równo o 15 przyjaciółka zapukała do drzwi. Też była przebrana. Mogłyśmy jechać:
- Czym jedziemy? - zapytałam.
- Autobusem.
- Nie ma u ciebie nikogo?
- Tak jak u ciebie.
- Okey, to chodźmy.
Przyszłyśmy na przystanek. Na transport nie czekałyśmy długo. Na miejscu było multum osób. Maja szybko pobiegła do instruktorki z nadzieją, że jeszcze jakiś koń jest wolny od jazd. Trafiła idealnie:
- I jak? Został ktoś? - pytałam gdy do mnie podeszła.
- Tak. Fryz Nela
- To super!
- Mhm. Słuchaj pożyczyłabyś mi czaprak? Czerwony?
- Jasne, jak chcesz to weź też owijki. - uśmiechnęłam się.
- Dzięki wielkie!
- To chodź ze mną. - powiedziałam i poszłyśmy do szafki. Gdy zabrałyśmy już wszystko i doszłam do bosku Netlje, zatrzymała mnie pani Kasia.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się.
- A dzień dobry, przepraszam. Jestem dziś strasznie zakręcona.
- Zauważyłam. Mam dla Ciebie propozycję.
- Tak? Słucham.
- Za dwa tygodnie w Sopocie odbywają się halowe zawody w skokach. Może chciałabyś wystartować?
- Ja?! Super! Pewnie że bym chciała.
- Dobrze. To ja do nich zadzwonię i Cię zapiszę. Wystartujesz w klasie P
- W porządku.
- Szykuj się i na maneż. Ćwicz!
- Dobrze! - powiedziałam gdy poszła. Wyczyściłam konia, osiodłałam i wyszłam na maneż. 5 minut stępa i wjechałam sobie do środka, ponieważ przy ścianie jeździła grupa lekcyjna. Niby hala jest duża, ale jak wjechało 7 osób (łącznie z Mają) to zrobiło się tak jakoś ciasno. Chciałam jechać na dwór, ale ciemno się robiło no bo 17 dochodziła. Powiedziałam sobie trudno i jeździłam w środku. Mogłam poćwiczyć dobie skracanie i krótkie najazdy. Zachód ładnie chodził, naprawdę. Chyba najlepiej jak do tej pory. Po lekcji odprowadziłam konia do bosku, dałam siana, owsu i nalałam mu wody. Nałożyłam derkę i zostawiłam kartkę na jego boksie: ,,Proszę rano wyprowadzić konia na pastwisko, zostawić w derce, bez kantara. Po południu przyjadę" i wyszłam:
- Jak Ci się jeździło na fryzie?
- Fenomenalnie! Co prawda, nie mogłyśmy się zgrać na początku, ale potem było naprawdę dobrze. A Ci jak się jeździło dziś? Miałaś mało miejsca.
- Naprawdę bardzo dobrze. Mimo tłumu koń był skupiony na zadaniu. Ćwiczyliśmy skracanie w galopie i krótkie najazdy.
- To dobrze.
   W miłej atmosferze doszyłyśmy na przystanek. Chwilę poczekałyśmy i autobus przyjechał. Jechałyśmy 30 minut i mogłam w końcu odpocząć. Weszłam do domu. Nikogo jeszcze nie było. Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Przebrałam się i wróciłam do pokoju. Po godzinie 20 przyszli rodzice:
- Hej! - krzyknęłam z salonu.
- Cześć! - odpowiedzieli
- Jak tam?
- Dobrze. - weszli do salonu - A jak tobie minął dzień? Byłaś w stajni?
- A dobrze. Tak byłam, z Mają.
- To dobrze. - powiedział tata.
- Pani zapisała mnie na zawody, klasa P, skoki - uśmiechnęłam się.
- To fantastycznie! - ucieszyła się mama. - Kiedy są?
- Za dwa tygodnie.
- A gdzie? - dopytywał tata.
- Jeszcze nie wiem. Pani Kasia ma do mnie zadzwonić.
- Aha, no dobrze.
- Chyba idę spać. Zmęczona jestem.
- Dobrze, dobranoc kochanie - powiedziała mama.
- Papa. - powiedziałam i poszłam do swojego pokoju.


Przepraszam Was, że taki krótki. Nie pytajcie XD Piszcie czy się podobał czy nie. Czy coś zmienić czy nie etc :))
fot. fb Cecylia Łęszczak Fotografia

sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 2. Samowolka

Spakowałam torbę, nadal nie wiem jak to wszystko się w niej zmieściło, i wyszliśmy z domu:
- To jedziemy we trójkę? - zapytałam.
- Ja nie mogę, muszę pilnować kuzyna. - powiedział Sebastian.
- To leć już - pożegnaliśmy się.
   Weszłyśmy z Mają do jej mieszkania, akurat był czas na obiad:
- Jesteście we dwie? Cudownie, Railey ty też dostaniesz obiad. - mówiła jej mama.
- Ym, dziękuję - zjadłyśmy wszystko ze smakiem i było można pytać.
- Mamo, zawiozłabyś mnie i Railey do stajni?
- Myszko, przepraszam, ale nie mogę. Mam dużo pracy, zaraz wychodzę. Tata powinien zaraz wrócić z pracy, to może za godzinę Was zawiezie.
- Ooo, no dobrze. - odpowiedziała przyjaciółka.
   Chwilę później byłyśmy same w mieszkaniu. Poszłyśmy do jej pokoju, usiadłyśmy na łóżku i zaczęłyśmy rozmawiać:
- Zazdroszczę Ci. - powiedziała.
- Czego?
- Wszystkiego.
- Nie ma czego zazdrościć.
- Jak to nie ma? - spojrzała na mnie.
- No tak to, jestem normalną dziewczyną. - też na nią spojrzałam.
- No ale....... Masz konia, cały sprzęt, szmatki.... chłopaka, a ja co?
- Najlepszą przyjaciółkę. - uśmiechnęłam się. - Niby teraz powinnam powiedzieć, że na to zapracowałam, ale skłamałabym. To wszystko samo do mnie przyszło. Tak jakoś.
- No właśnie. Jednak trzeba mieć to cholerne szczęście.
- Oddać Ci? - rzuciłam tak na poprawę atmosfery.
- Haha, jasne. - teraz się śmiałyśmy.
Nie minęło 5 minut kiedy do domu wszedł jej tata:
- Halo? Jest tu ktoś? - mówił.
- Hej tato.
- Dzień dobry. - powiedziałam.
- Hej, hej dziewczyny. Na co czekacie?
- Zawiózłbyś Nas do stajni?
- No pewnie, czekajcie tylko zjem obiad.
Niecałe pół godziny później siedziałyśmy już w samochodzie. Ruszyliśmy. Na miejsce dotarliśmy około 15.
- To papa tato, bądź o 19.
- Do zobaczenia.
Weszłyśmy do stajni i od razu wypakowałam sprzęt do szafki. Chwilę potem poszłyśmy przywitać się z panią Kasią. Nikogo jednak nie było w domu. Wyszłyśmy na maneż, tam pusto, na hali, też pusto:
- Gdzie ona może być? - pytałam.
- Nie wiem właśnie. Umawiałam się z nią na 15.
- Wiem..... Choć poszukamy jej na pastwisku.
Poszłyśmy. Na nasz pech tam też jej nie było. Nie wiedziałyśmy co mamy robić. Wróciłyśmy do stajni i usiadłyśmy przed ławką. Siedziałyśmy z 15 minut, gdy usłyszałyśmy jadący samochód. To była ona, wracała z miasta.
- Dzień dobry. - powiedziała.
- Dzień dobry - odpowiedziałyśmy razem.
- Railey działasz sama?
- Chciałyśmy się z Mają wybrać w teren. We dwie. - mówiłam.
- I chciałyśmy panią zapytać czy mogłabym wziąć któregoś z koni. - dokończyła Maja.
- No pewnie, możesz wziąć Kardamona.
- To super.
- To działajcie.
- Dziękujemy - powiedziałam i poszłyśmy. Wzięłam z szafki szczotki i poszłam do ogiera. Czysty jak zawsze grzecznie czekał na mnie w boksie. Miał na sobie stajenną derkę i tylko nogi musiałam przeczyścić. Kilka minut później był gotowy. Wróciłam i wyjęłam jeden z moich czapraków i 2 pary owijek. Wróciłam do boksu i owinęłam mu nogi. Nałożyłam czaprak. Cofnęłam się po siodło i napierśnik. Osiodłałam go. Jego cierpliwość do mnie jest przeogromna. Teraz przyszedł czas na ogłowie. Wzięłam tranzelkę z szafki i założyłam ogierowi. Znów bezproblemowo przyjął wędzidło. Dopięłam popręg i wyprowadziłam go na korytarz. Zajęło mi to niecałe 20 minut. W tym czasie Maja dopiero skończyła czyścić Kardamona. Powiedziałam przyjaciółce, że pójdę już na maneż i go rozstępuję. Wyszłam i poszliśmy na plac. Opuściłam strzemiona i wsiadłam. Docisnęłam łydkę i jechaliśmy stępem. Ma bardzo płynny chód. Choć jest młody i nieogarnięty to czasami potrafi się skupić na zadaniu. Chwila stępa i zakłusowanie. Bez najmniejszego wysiłku. Koń jest bardzo do przodu co mnie cieszy. Nie widzę przyjemności z jazdy na koniu którego trzeba pchać czy straszyć batem żeby szedł żwawo. Chwila kłusa i do stępa. Maja wyszła ze stajni. Wsiadła na drodze, a ja w tym czasie dojechałam do niej. Mogłyśmy ruszać.
- W końcu teren samemu. - powiedziała.
- Racja. Na ile jedziemy?
- Tak żebyśmy się wyrobiły na 19.
- To OK, jedźmy.
Wyjechałyśmy poza tereny stajni. Kierowałyśmy się w stronę jeziora. Jechałyśmy po polnej drodze, w ciszy słuchałyśmy szumu wiatru. Chociaż jest końcówka maca to nie było za ciepło. Na kawałku płaskiej powierzchni przyśpieszyłyśmy. Jechałyśmy tak chwilę i zagalopowałyśmy. Cudownie tak poczuć tę wolność. Zachód chyba też ją poczuł bo tak z nienacka odskoczył mi w bok i strzelił barana. Utrzymałam się, nie uznałam tego za nic specjalnego i ani nie zwolniłam tempa, ani się nie przestraszyłam. Jechałyśmy jeszcze chwilę galopem, weszłyśmy w zakręt i w porę spostrzegłam pień leżący nam na drodze. Spojrzałam na Maję i ostrzegłam ją. Przeszkoda była coraz bliżej i hop! Czysto, ładnie i równo. Kolejny zakręt. Zwolniłyśmy do kłusa. Przed nami rozgałęzienie. Pojechałyśmy w prawo i znowu zagalopowałyśmy. Zamknęłam na chwilę oczy i puściłam wodze. Czułam się jakbym siedziała na kanapie i rozmyślała. Teraz do stępa, chwila odpoczynku:
- I jak się czujesz? - pytała Maja.
- Najlepiej na świecie.
- To mogę powiedzieć to samo.
- Gdzie teraz?
- W lewo?
- Nie możemy w lewo,  zgubimy się.
- Czyli w prawo. - zaśmiała się.
- Tak - teraz śmiałyśmy się obie.
Znowu przyspieszyłyśmy do kłusa. Skręciłyśmy w prawo i wjechałyśmy na pole. Poczułam, że mogę wszystko. Zagalopowałam i ciągle przyspieszałam. Nie potrafiłam przestać tego robić. Ogierowi chyba też się spodobało, bo nie miał nic przeciwko moim znakom. Gnaliśmy bardzo szybkim galopem zostawiając przyjaciółkę daleko z tyłu. Na końcu pola zaczynała się droga. Zahamowałam do kłusa, na dróżce stęp. Maja dojechała i mogłyśmy wracać do stajni:
- Szybko to zleciało. - mówiłam.
- Bardzo, ale było warto.
- Oj było, to moje najlepsze urodziny.
Kiedy wróciłyśmy dochodziła godzina 18. Byłyśmy w terenie 2 godziny. Wprowadziłam Netlje do stajni i ustawiłam w korytarzu. Zdjęłam siodło i napierśnik, potem owijki i schowałam wszystko do szafki. Wprowadziłam go do boksu, tam zdjęłam tranzelkę. Poszłam ją odłożyć. Wracając wzięłam kantar i derkę stajenną (każdy koń ma, nieważne czy prywatny czy szkółkowy). W boksie mu ją założyłam, tak jak i kantar. Przed stajnią czekała Maja, usiadłam koło niej. Dochodziła 19, mogłyśmy wracać do domu.


Przepraszam, że taki krótki. Nie mam na nic siły. W trakcie pisania opuściła mnie wena, a nie chcę Was zawieźć. Kolejny rozdział już niebawem!
fot. fb. Cecylia Łęszczak Fotografia

piątek, 27 lutego 2015

Rodział 1. Urodziny

 W domu byłam koło 17, bo po drodze Maja zaciągnęła mnie po chipsy. Weszłam, mamy jeszcze nie było. Przebrałam się w pokoju i pakowałam torbę.
- Cześć słońce! - mama weszła do domu
- O, hej, już jesteś.
- Tak, przepraszam, że tak późno, ale samochód nie chciał odpalić, nie wiem czemu.
- Nic się nie stało. O 19 wsiadam.
- Tak, tak. Przebiorę się i jedziemy.
Jak zwykle przebierała się 20 minut + piła kawę. Gdy wsiadłam do samochodu była 17:40.
- Akurat na 18 dojedziemy. - powiedziała
- Racja - uśmiechnęłam się.
W stajni byłam tylko ja i Marta. Widziałam jak wychodziła z siodlarni. Poszłam do domu pani Kasi, zapukałam do drzwi.
- Dobry wieczór - powiedziałam.
- A dobry, dobry.
- Kogo dosiadam?
- Netjle.
- A, czyli jak zawsze.
- Dokładnie Railey.
- A co chciała mi pani pokazać?
- Jest jeszcze twoja mama?
- Tego nie wiem. - powiedziałam i wyszyłyśmy na parking, mama czekała. Zobaczyła nas i wyszła z samochodu.
- Dobry wieczór - wyciągnęła dłoń i podała p. Kasi
- Dobry wieczór, już czas? - odpowiedziała.
- Czas na co? - pytałam zdziwiona.
- Córciu, kiedy masz urodziny?
- Ym, jutro - teraz byłam naprawdę zdziwiona, serce zaczęło mi mocniej bić. - Myślałam, że wiesz.
- Ja wiem, spokojnie - zaśmiała się pod nosem. - Chodzi o twój prezent. - powiedziała i spojrzała na p. Kasię, ta przytaknęła.
- Już wszystko załatwione.
- Tak. - teraz rozmawiały ze sobą.
- Mamo, no ale o co chodzi? - dopytywałam.
- Choć ze mną. - powiedziała pani Kasia.
- Przyjadę jeszcze w czasie lekcji.
- Okey - pożegnałyśmy się i poszłam. - O co chodzi? - pytałam instruktorkę.
- Na pewno się ucieszysz. - uśmiechnęła się.
Weszłyśmy do stajni i kazała mi zamknąć oczy. Zrobiłam to. Prowadziła mnie dość długo, prawie na koniec stajni.
- No dobrze, otwórz oczy. - otworzyłam - Co widzisz?
- No Netjle, ale ja nie rozumiem. - stałyśmy przed jego boksem.
- Czyj jest?
- Pani.
- Nie. Twój. - zatkało mnie. Myślałam, że zemdleję na miejscu.
- Ale, ale.. OMG ! - byłam taka szczęśliwa, że.. aż mi słów zabrakło, żeby to opisać.
- Rodzice Ci go kupili.
- Dziękuję ! - nadal byłam w szoku. Nie potrafiłam tego zrozumieć. To był mój najlepszy dzień.
- Od dziś jeździsz na swoim koniu. Płacisz tylko za jazdę ze mną. Jak chcesz pojeździć sama, masz za darmo.
- Super !
- No już, już. Opanuj emocje, leć po szczotki i działaj. Widzimy się o 19 na hali.
- Dobrze, dobrze. - stałam u niego w boksie dobre 10 minut, był czysty, tylko nogi miał brudne. Postanowiłam zadzwonić do przyjaciółki i jej wszystko opowiedzieć. Po krótkiej rozmowie poszłam po szczotki do mojej szafki. Wróciłam i zaczęłam czyścić konia. 20 minut i czysty. Zostało pół godziny. Zdjęłam mu derkę i zaniosłam do siodlarni. Po drodze spotkałam Martę:
- Hej.
- Cześć - odpowiedziałam.
- Co tak się cieszysz?
- A no bo.. Rodzice na urodziny kupili mi konia - mówiąc to cieszyłam się jeszcze bardziej.
- Wszystkiego najlepszego - powiedziała w pośpiechu.
- Są jutro.
- To masz ode mnie na jutro. Będziesz w stajni?
- Pewnie tak.
- Którego Ci kupili?
- Netjle!
- To super, śliczny jest.
- Bardzo.
- Masz już sprzęt?
- Nie, trzeba kupić. Dziś jeszcze na stajennym jeżdżę.
- Aa.
- Tylko czaprak mam swój.
- Okey, ja idę, bo Pina jest strasznie brudna.
- To pa, do zobaczenia na hali.
  Gdy wróciłam do bosku ze sprzętem, otworzyłam drzwi, weszłam i zaczęłam go siodłać. Jak zwykle stał grzecznie, nie wiercił się, bez problemu przyjął wędzidło. Dochodziła 19 i wyszłam na hale. Jazda odbywała się jak zawsze, 15 minut stępo-kłusa, galop w obie strony i skoki. Dziś wysoko, ponad metr. Nasz rekord to 120 cm, chciałam go dziś pobić:
- Pani Kasiu, można wyżej?
- Jeszcze? No dobrze.
- Ile teraz było?
- 105 cm
- A można 120?
- Bijemy rekordy?
- Tak - uśmiechnęłam się.
- To powodzenia - powiedziała, podeszła do przeszkody i podwyższyła ją. Ustawiła 120 cm. Wyjechałam na ścianę, najazd w lewo, zagalopowanie na trzy takty i hop! Czysto:
- No ładnie, jestem dumna.
- Dziękuję.
- Wyżej?
- Tak.
  Znowu podwyższyła. Do 122 cm. Najazd w lewo (znowu), zagalopowanie na trzy takty i hop! Znów czysto:
- Brawo!
- Jest! Rekord pobity! - cieszyłam się tak bardzo, że prawie spadłam z konia.

   Po powrocie do domu od razu położyłam się spać. Rano wstałam koło godziny 11. Przebrałam się i poszłam do kuchni:
- Wstała nasza solenizantka! - powiedział na dzień doby tata.
- Cześć tatusiu - powiedziałam zaspana. - Gdzie wszyscy? W sensie mama. (jestem jedynaczką)
- Choć do pokoju.
- Dobrze. - poszłam. W pokoju czekała mama, tort i wieeelka torba.
- Wszystkiego najlepszego! - powiedziała.
- Dziękuję Wam. Co to jest? - wskazałam na pakunek.
- Prezent urodzinowy.
- Jeszcze jeden?
- Od nas dostałaś, ten jest o reszty.
- Reszty?
- Od dziadków, cioci, wujka, kuzyna, drugich dziadków.
- Ahaa.
- Rozpakuj - powiedział tata.
- Dobrze. - podeszłam do torby, zdjęłam kokardę i rozpięłam zamek błyskawiczny. Ku moim oczom ukazało się siodło, ogłowie, napierśnik, wypinacze, czaprak, popręg, nauszniki, ochraniacze, owijki, podkładka pod siodło, jeszcze jeden czaprak i inne pierdoły! O mało co nie zemdlałam! - Jezu kocham Was wszystkich ! - krzyknęłam.
- Choć, tu masz kawałek tortu, zjedz, weź rzeczy do pokoju i pooglądaj wszystko. My niestety musimy iść do pracy, będziemy wieczorem.
- Aa, myślałam, że wzięliście wolne.
- Niestety udało nam się tylko przełożyć godziny - powiedział tata. Razem z mamą pracują w kancelarii prawniczej i pracują zwykle od rana do wieczora.
- Ale do stajni mogę pojechać?
- Jeśli załatwisz sobie transport.
- Z tym nie będzie problemu.
- Dobrze, papa kochanie. - powiedziała mama, pocałowała mnie w czoło i wyszła, za nią tata.
- Pa. - powiedziałam już do drzwi. Zjadłam tort, zabrałam wszystko do pokoju i wypakowałam. Nie cieszyłam się długo bo zaraz ktoś zapukał do drzwi. Poszłam sprawdzić i kolejna miła niespodzianka:
- Wszystkiego najlepszego Railey! - krzyknęła Maja.
- Dzięki kochana, sama jesteś?
- Ymm, nie - powiedziała z uśmiechem. Zrobiła krok w bok i teraz przede mną stał wielki miś i bukiet róż.
- Seba - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Wszystkiego najlepszego myszko. - powiedział zza prezentu.
- Wejdźcie.
  Gdy weszli przywitałam się z Mają, a potem z Sebą. Przyjęłam od nich prezenty i zaprosiłam do pokoju. Od przyjaciółki dostałam czaprak. Teraz łącznie mam 4 : granatowy - skokowy, czerwony - skokowy, zielony - łezkę (taki kształt) i brązowy - łezkę od Maji. Od Sebastiana dostałam wielkiego, kremowego misia i bukiet czerwonych róż. Kocham ich, to moi najlepsi przyjaciele. Poczęstowałam ich tortem i zaczęliśmy oglądać mój nowy sprzęt i szmatki:
- Ładne masz to wszystko. - powiedziała Maja.
- Dobrze, że mam szafkę, bo nie wiem gdzie bym to trzymała. - zaśmiałam się.
- Racja. Jedziesz dziś ze mną do stajni?
- Tak, ale twoja mama musi nas zawieźć, bo moi poszli do pracy.
- Nawet w twoje urodziny? - zapytali oboje jednocześnie co wyglądało dziwnie.
- Niestety.
- Masz nas. - powiedział zatroskany chłopak. - Ale muszę Wam coś jeszcze powiedzieć.
- Co się stało? - zapytałam.
- Kończę z jazdą.
- C-co?! - powiedziałyśmy razem.
- Tak.
- Czemu? - powiedziała Maja.
- Jakoś.. Nie sprawia mi to już radości.
- Ou. Szkoda. Mogłeś wyjść na ludzi. - powiedziałam.
- Zawsze mogę z Wami jeździć, robić zdjęcia, nagrywać.
- W porządku. - uśmiechnęłam się. - To o której jedziemy? Może po obiedzie?
- Jasne. Napiszę do pani Kasi. - powiedziała przyjaciółka.
- Dobrze. Dziś jeżdżę sama. - zaśmiałam się.
- Przekaże jej. - śmialiśmy się wszyscy.
- Maja... A może wybierzemy się w teren? Urodzinowy - uśmiechnęłam się.
- Tak we dwie? Super pomysł!
- No to zadzwoń do niej.
   Plan dnia ustalony, No to możemy ruszać.


Ciąg dalszy w następnym rozdziale już niebawem :D !!

zdj. fb. Cecylia Łęszczak Fotografia

Czterokopytne szczęście

Witam !
Założyłam tego bloga, by pisać tu taką a'la książkę. Może się Wam spodoba i kiedyś ją wydam? To się jeszcze zobaczy. To jest mój drugi blog, zapraszam również na tego : http://blog-konie.blogspot.com/

Czterokopytne szczęście - Jest to opowieść o zwyczajnej dziewczynie - Railey (czyt. Rajli), której towarzyszy najlepsza przyjaciółka Maja oraz ukochany chłopak Sebastian. Railey wiedzie normalne życie do czasu gdy rodzice postanawiają kupić jej na urodziny wymarzonego ogiera Netlje, którego nazywa - Zachód, ze względu na jego nietypową maść. Od tamtego dnia zaczyna się jej niezwykła przygoda pełna wahań i poświęceń.

Ma nadzieję, że miło będzie się Wam czytało!