sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 2. Samowolka

Spakowałam torbę, nadal nie wiem jak to wszystko się w niej zmieściło, i wyszliśmy z domu:
- To jedziemy we trójkę? - zapytałam.
- Ja nie mogę, muszę pilnować kuzyna. - powiedział Sebastian.
- To leć już - pożegnaliśmy się.
   Weszłyśmy z Mają do jej mieszkania, akurat był czas na obiad:
- Jesteście we dwie? Cudownie, Railey ty też dostaniesz obiad. - mówiła jej mama.
- Ym, dziękuję - zjadłyśmy wszystko ze smakiem i było można pytać.
- Mamo, zawiozłabyś mnie i Railey do stajni?
- Myszko, przepraszam, ale nie mogę. Mam dużo pracy, zaraz wychodzę. Tata powinien zaraz wrócić z pracy, to może za godzinę Was zawiezie.
- Ooo, no dobrze. - odpowiedziała przyjaciółka.
   Chwilę później byłyśmy same w mieszkaniu. Poszłyśmy do jej pokoju, usiadłyśmy na łóżku i zaczęłyśmy rozmawiać:
- Zazdroszczę Ci. - powiedziała.
- Czego?
- Wszystkiego.
- Nie ma czego zazdrościć.
- Jak to nie ma? - spojrzała na mnie.
- No tak to, jestem normalną dziewczyną. - też na nią spojrzałam.
- No ale....... Masz konia, cały sprzęt, szmatki.... chłopaka, a ja co?
- Najlepszą przyjaciółkę. - uśmiechnęłam się. - Niby teraz powinnam powiedzieć, że na to zapracowałam, ale skłamałabym. To wszystko samo do mnie przyszło. Tak jakoś.
- No właśnie. Jednak trzeba mieć to cholerne szczęście.
- Oddać Ci? - rzuciłam tak na poprawę atmosfery.
- Haha, jasne. - teraz się śmiałyśmy.
Nie minęło 5 minut kiedy do domu wszedł jej tata:
- Halo? Jest tu ktoś? - mówił.
- Hej tato.
- Dzień dobry. - powiedziałam.
- Hej, hej dziewczyny. Na co czekacie?
- Zawiózłbyś Nas do stajni?
- No pewnie, czekajcie tylko zjem obiad.
Niecałe pół godziny później siedziałyśmy już w samochodzie. Ruszyliśmy. Na miejsce dotarliśmy około 15.
- To papa tato, bądź o 19.
- Do zobaczenia.
Weszłyśmy do stajni i od razu wypakowałam sprzęt do szafki. Chwilę potem poszłyśmy przywitać się z panią Kasią. Nikogo jednak nie było w domu. Wyszłyśmy na maneż, tam pusto, na hali, też pusto:
- Gdzie ona może być? - pytałam.
- Nie wiem właśnie. Umawiałam się z nią na 15.
- Wiem..... Choć poszukamy jej na pastwisku.
Poszłyśmy. Na nasz pech tam też jej nie było. Nie wiedziałyśmy co mamy robić. Wróciłyśmy do stajni i usiadłyśmy przed ławką. Siedziałyśmy z 15 minut, gdy usłyszałyśmy jadący samochód. To była ona, wracała z miasta.
- Dzień dobry. - powiedziała.
- Dzień dobry - odpowiedziałyśmy razem.
- Railey działasz sama?
- Chciałyśmy się z Mają wybrać w teren. We dwie. - mówiłam.
- I chciałyśmy panią zapytać czy mogłabym wziąć któregoś z koni. - dokończyła Maja.
- No pewnie, możesz wziąć Kardamona.
- To super.
- To działajcie.
- Dziękujemy - powiedziałam i poszłyśmy. Wzięłam z szafki szczotki i poszłam do ogiera. Czysty jak zawsze grzecznie czekał na mnie w boksie. Miał na sobie stajenną derkę i tylko nogi musiałam przeczyścić. Kilka minut później był gotowy. Wróciłam i wyjęłam jeden z moich czapraków i 2 pary owijek. Wróciłam do boksu i owinęłam mu nogi. Nałożyłam czaprak. Cofnęłam się po siodło i napierśnik. Osiodłałam go. Jego cierpliwość do mnie jest przeogromna. Teraz przyszedł czas na ogłowie. Wzięłam tranzelkę z szafki i założyłam ogierowi. Znów bezproblemowo przyjął wędzidło. Dopięłam popręg i wyprowadziłam go na korytarz. Zajęło mi to niecałe 20 minut. W tym czasie Maja dopiero skończyła czyścić Kardamona. Powiedziałam przyjaciółce, że pójdę już na maneż i go rozstępuję. Wyszłam i poszliśmy na plac. Opuściłam strzemiona i wsiadłam. Docisnęłam łydkę i jechaliśmy stępem. Ma bardzo płynny chód. Choć jest młody i nieogarnięty to czasami potrafi się skupić na zadaniu. Chwila stępa i zakłusowanie. Bez najmniejszego wysiłku. Koń jest bardzo do przodu co mnie cieszy. Nie widzę przyjemności z jazdy na koniu którego trzeba pchać czy straszyć batem żeby szedł żwawo. Chwila kłusa i do stępa. Maja wyszła ze stajni. Wsiadła na drodze, a ja w tym czasie dojechałam do niej. Mogłyśmy ruszać.
- W końcu teren samemu. - powiedziała.
- Racja. Na ile jedziemy?
- Tak żebyśmy się wyrobiły na 19.
- To OK, jedźmy.
Wyjechałyśmy poza tereny stajni. Kierowałyśmy się w stronę jeziora. Jechałyśmy po polnej drodze, w ciszy słuchałyśmy szumu wiatru. Chociaż jest końcówka maca to nie było za ciepło. Na kawałku płaskiej powierzchni przyśpieszyłyśmy. Jechałyśmy tak chwilę i zagalopowałyśmy. Cudownie tak poczuć tę wolność. Zachód chyba też ją poczuł bo tak z nienacka odskoczył mi w bok i strzelił barana. Utrzymałam się, nie uznałam tego za nic specjalnego i ani nie zwolniłam tempa, ani się nie przestraszyłam. Jechałyśmy jeszcze chwilę galopem, weszłyśmy w zakręt i w porę spostrzegłam pień leżący nam na drodze. Spojrzałam na Maję i ostrzegłam ją. Przeszkoda była coraz bliżej i hop! Czysto, ładnie i równo. Kolejny zakręt. Zwolniłyśmy do kłusa. Przed nami rozgałęzienie. Pojechałyśmy w prawo i znowu zagalopowałyśmy. Zamknęłam na chwilę oczy i puściłam wodze. Czułam się jakbym siedziała na kanapie i rozmyślała. Teraz do stępa, chwila odpoczynku:
- I jak się czujesz? - pytała Maja.
- Najlepiej na świecie.
- To mogę powiedzieć to samo.
- Gdzie teraz?
- W lewo?
- Nie możemy w lewo,  zgubimy się.
- Czyli w prawo. - zaśmiała się.
- Tak - teraz śmiałyśmy się obie.
Znowu przyspieszyłyśmy do kłusa. Skręciłyśmy w prawo i wjechałyśmy na pole. Poczułam, że mogę wszystko. Zagalopowałam i ciągle przyspieszałam. Nie potrafiłam przestać tego robić. Ogierowi chyba też się spodobało, bo nie miał nic przeciwko moim znakom. Gnaliśmy bardzo szybkim galopem zostawiając przyjaciółkę daleko z tyłu. Na końcu pola zaczynała się droga. Zahamowałam do kłusa, na dróżce stęp. Maja dojechała i mogłyśmy wracać do stajni:
- Szybko to zleciało. - mówiłam.
- Bardzo, ale było warto.
- Oj było, to moje najlepsze urodziny.
Kiedy wróciłyśmy dochodziła godzina 18. Byłyśmy w terenie 2 godziny. Wprowadziłam Netlje do stajni i ustawiłam w korytarzu. Zdjęłam siodło i napierśnik, potem owijki i schowałam wszystko do szafki. Wprowadziłam go do boksu, tam zdjęłam tranzelkę. Poszłam ją odłożyć. Wracając wzięłam kantar i derkę stajenną (każdy koń ma, nieważne czy prywatny czy szkółkowy). W boksie mu ją założyłam, tak jak i kantar. Przed stajnią czekała Maja, usiadłam koło niej. Dochodziła 19, mogłyśmy wracać do domu.


Przepraszam, że taki krótki. Nie mam na nic siły. W trakcie pisania opuściła mnie wena, a nie chcę Was zawieźć. Kolejny rozdział już niebawem!
fot. fb. Cecylia Łęszczak Fotografia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz